środa, 3 września 2014

Groteskowe (?) opowiadanie szkolne

Trochę zaniedbałam bloga, ale dopadła mnie niemoc twórcza, zwłaszcza kpopowa... Mam kilka pomysłów na posty, niektóre
nawet zaczęte, ale i tak brakło mi motywacji. Ostatnio jednak przypomniałam sobie o pewnym wypracowaniu, które napisałam w podstawówce i mojej polonistce się bardzo podobało, więc chciałam je opublikować na blogu, co prawda nie jest w ogóle związane z kpopem, ale co tam. Oczywiście poszukiwania na razie zakończyły się fiaskiem (jeszcze poszukam, ale mam złe przeczucia, bo ostatnio robiłam porządki i mogłam niechcący wywalić), za to znalazłam inną historyjkę, którą pisałam w liceum. Polecenie brzmiało: "Napisz groteskowe opowiadanie na temat szkoły". Faktem jest, że (niestety) za historyjkę dostałam tylko dostateczny, ale to raczej ze względu, że nie spełniało ono warunków, żeby być groteską, przynajmniej tak wywnioskowałam z opinii nauczycielki. Ja osobiście kiedy czytałam to, co stworzyłam już ładne parę lat temu, czułam się zaciekawiona, bo zapomniałam wszystkie szczegóły, a na końcu to nawet czułam się rozbawiona. Tylko musiała mnie teraz, kiedy już wklepałam całość, dopaść niepewność, czy rzeczywiście to opowiadanie jest takie przyjemne, jak mi się wydaje, ale i tak się nim podzielę.
_______________________
----------------------------
Czwartek wieczór. Następnego dnia zaczyna się weekend, ale ja mimo wszystko byłam zdenerwowana. O Boże, nasza polonistka jest straszna. I to w sensie dosłownym! Jest bardzo niska, a do tego krępa. Głowa jest jakby od razu osadzona na karku, zamiast na szyi, której zresztą pani nie posiada, tak samo jak talii. A twarz! Nos można by przypisać najbrzydszej
czarownicy z najstraszniejszego koszmaru sennego z najbardziej haczykowatym i garbatym nosem. Ten szkaradny nos rozdziela parę małych, blisko siebie osadzonych oczek zawsze przymrużonych i przysłoniętych kosmykiem brudnych i przetłuszczonych włosów z łupieżem. Jej oczka na każdej lekcji świdrują uczniów w poszukiwaniu delikwenta, który nie przeczytał lektury lub nie odrobił zadania. A kiedy już znajdzie taką osobę (a zawsze jej się udaje), to otwiera te swoje wąskie, zawsze złośliwie zaciśnięte usta i tonem, jaki się przybiera wobec ukochanego, który powrócił po długie rozłące i któremu się szepcze słowa pełne czułości, mówi:
- Ty, kochanieńki, opowiesz mi losy głównego bohatera....
Swoją drogą, kiedy belferka rozgląda się tak po sali, to wszyscy mają wrażenie, że w klasie jest wielka pajęczyna, którą utkała ta tarantula siedząca za biurkiem i każdy, kto nie jest przygotowany, wpada w nią jak bezbronna mucha, która szamocząc się w sieci wysyła drgania po delikatnych srebrzystych nitkach informując kata, że nadszedł czas egzekucji. Jak inaczej wytłumaczyć to, że baba zawsze wyłowi z grona uczniów tego nieprzygotowanego?
Z takimi myślami szłam spać, a one wcale nie pomagały mi usnąć, a wręcz przeciwnie i choć przygotowywałam się na lekcję, z wrażenia nie mogłam spać i całą noc przewracałam się z boku na bok, a rano nie miałam siły wstać. Szkoda tylko, że polski nie jest pierwszą lekcją, jaką mam, tylko ostatnią, bo przynajmniej byłby już z głowy i później można by się było odprężyć.
Na pierwszej lekcji mieliśmy biologię. To jest dopiero nudny przedmiot. Zawsze staram się słuchać, co ten facet mówi, ale tak zanudza, że tego bełkotu nie można wytrzymać! Zresztą sam profesor jest tak nieciekawy, że nawet wyglądem zanudza i nie wiem jak on wygląda, a więc gdybym go kiedykolwiek spotkała na ulicy, nie powiedziałabym mu "Dzień dobry.", ale nie wynikałoby to z nieuprzejmości, ale po prostu nie wiedziałabym, że to mój nauczyciel.... A może już go spotkałam, tylko o tym nie wiem?
Na dzisiejszej lekcji trzymałam się dzielnie i nie usnęłam, choć profesor mówił tak nieciekawie jak nigdy do tej pory, a do tego dawała mi się we znaki nieprzespana noc. No dobra, przyznam się bez bicia, że przysnęłam, ale Julia, która siedzi ze mną w ławce, szturchnęła mnie łokciem i się obudziłam. Całe szczęście, bo pod koniec lekcji przyszła jakaś dziewczyna i powiedziała, że polonistka miała wypadek i nie będziemy mieli lekcji. Wszyscy się ucieszyliśmy. To była szalona radość, jakiej ta szkoła nie widziała, ale... Nauczyciel nic nie zauważył, tylko dalej ciągnął swój nudny wykład.
Reszta dnia przeleciała jak burza. Już niczego się nie bałam. Byłam odważna, czułam, że mogę podbić cały świat i nic nie stoi mi na drodze. Znowu mogłam marzyć o maturze i studiach, bo ta wstrętna maszkara już nie mogła złamać mnie psychicznie!
- Hej, Monika, gdzie ty idziesz?! - Usłyszałam głos Julii i poczułam, że ciągnie mnie za ramię. - To jeszcze nie koniec lekcji, przecież mamy jeszcze polski! Chcesz mieć przekichane u tej wiedźmy?
- Jak to? Polski? A wypadek? - wyrzucałam z siebie pytania z prędkością karabinu.
- Jaki znowu wypadek? - Julia patrzyła na mnie jak na dziwaka.
- No ten, o którym mówili na biologii!!! - Ze zdenerwowania krzyczałam na nią.
- Na biologii spałaś tak twardo, że gdy próbowałam cię obudzić, ty tylko mówiłaś: "Mamo jeszcze trochę..." A kiedy zadzwonił dzwonek, wstałaś jak lunatyczka i na wszystkich lekcjach uśmiechałaś się, jakby twój ukochany wreszcie zerwał z tą głupią, cytatą blondynką, powiedział, że cię kocha i poprosił o chodzenie...
- To był sen... - Miałam ochotę ryczeć jak bóbr i wyrywać sobie włosy z głowy. - To był tylko sen... - Powtórzyłam cicho.
Usiadłam w ławce blada i spocona, bo już zdążyłam się bardzo zdenerwować. Serce waliło mi jak szalone. Bałam się nawet drgnąć. Choć byłam dość dobrze przygotowana, to byłam pewna, że ze złośliwości to straszydło może mi zadać takie pytanie, ze życia by mi nie starczyło na znalezienie odpowiedzi.
Nagle poczułam, że ONA na mnie patrzy! Na mnie! "Przecież jesteś przygotowana" - krzyczało coś we mnie. Zaczęło mi szumieć w uszach, ale widziałam, że jej usta układają się w moje imię:
- Monika...
Ku swojemu przerażeniu nie mogłam zrozumieć, co ona mówi, choć widziałam, że jej usta jeszcze się poruszają. Ledwo wstałam, tak  mi się trzęsły nogi ze strachu, zwłaszcza gdy wiedziałam, że będę musiała ją poprosić, żeby powtórzyła. Już wolałam, żeby się ziemia pode mną rozstąpiła i żebym znalazła się w piekle, niż żebym sterczała jak głupia i gapiła się na nią.
Nagle stał się cud. W swoje objęcia pochwyciła mnie przyjazna ciemność.
Obudziłam się trochę oszołomiona. Leżałam gdzieś, ale to nie było moje łóżko! Czułam to wyraźnie, bo mój materac nie jest taki niewygodny. Sufit też był jakiś inny. Ponadto poczułam także zapach lekarstw.
- Czyżbym była w szpitalu? - Głośno się zastanawiałam. 
- Nie, jesteś tylko w moim gabinecie. - Odpowiedziała mi szkolna pielęgniarka, której wcześniej nie zauważyłam.
Zastanawiałam się, jak się tu znalazłam. Nagle z mroków pamięci wyłoniła się twarz polonistki w chwili, gdy wymawiała te straszne słowa, przez które zemdlałam, ale tym razem rozumiałam, co mówiła. Zaczęłam się histerycznie śmiać. Stres mnie mało nie zabił, ale jej usta poruszały się w takt słów:
- Monika, idź namocz gąbki i zetrzyj tablicę, bo dyżurny zapomniał. Jego weźmiemy do odpowiedzi...
PS. Gify dodałam ot tak, żeby tekst nie był taki "surowy".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz