czwartek, 3 kwietnia 2014

I znowu pogrzeb...

Jakoś tak w rodzinie mam, że wszystko dzieje się seriami... Jak są wesela, to jest ich parę, jak chrzciny, to jest ich parę, z pogrzebami też jakoś się tak dzieje... W styczniu byłam na pogrzebie wujka, a w marcu zmarła mi babcia...
Zastanawiam się, co się ze mną dzieje, bo znowu zbytnio nie wzbudziło to we mnie dużych emocji. Faktem jest, że babcia miała ciężki charakter (a po niej mój ojciec, a po nim moja siostra i ja), że nawet jak jeździliśmy do niej najwyżej raz na rok, a w zasadzie raz na dwa lata (albo i rzadziej) i to tylko na parę dni, to i tak nie miałam ochoty do niej jechać... Ja rozumiem, że była już starszą kobietą i miała swoje przyzwyczajenia, ale czy naprawdę przez niecały tydzień nie mogła z nami wytrzymać bez narzekania, że np. za długo siedzimy w łazience, bo przecież ona się myje raz na tydzień, a my codziennie i to jeszcze tak długo... No i na dodatek akurat ta babcia była zaprzeczeniem faktu, że babcie dobrze gotują. Chociaż sprawa nie jest tak do końca prosta, bo wychowywałam się na kuchni mamy, która pochodziła z innego regionu Polski, więc siłą rzeczy kuchnie się różnią. Ogólnie zresztą jestem osobą wybredną i mało rzeczy lubię jeść, więc naprawdę czasami ciężko mi dogodzić, ale jedna taka tygodniowa wizyta u babci była naprawdę pechowa - już pierwszego dnia babcia zaserwowała zupę owocową (taką z wiśniami, makaronem na kisielu), której nie cierpię, a potem wcale nie było lepiej... Aż w końcu babka zapowiedziała pierogi ruskie, które wprost uwielbiam i nigdy (przynajmniej do tamtej pory) nie trafiłam na takie, które mi nie smakowały, chociaż jadłam już różne rodzaje. Jednak moja pewność siebie mnie zgubiła, bo poszłam na miasto i trochę się spóźniłam na obiad, więc nie widziałam, jak jedli go rodzice. Przyszło mi za to naprawdę gorzko (a właściwie słodko) zapłacić. Kiedy babcia mi podała w końcu pierogi, to się okazało, że farsz był zrobiony z twarogu na słono, a z wierzchu posypała te pierogi cukrem pudrem! Bleee... Oczywiście musiałam je zjeść. Za to moja siostra potem miała ze mnie radochę, bo zdawałam jej relację smsową z pobytu. Najpierw jej napisałam, że wreszcie się najem, a potem dostała takiego smsa: "Wiesz co? Babcia potrafi zepsuć każdy obiad!" Ona nie musiała tego jeść, więc jej było do śmiechu...
Moim zdaniem pogrzeb był o dziwnej godzinie, bo o 10.45, wiec musieliśmy jechać dzień wcześniej. Tak się trafiło, że na pogrzeb jechaliśmy akurat po mojej nocce, na której nie zmrużyłam oka. Myślałam, że zasnę w samochodzie, jednak jakoś nie mogłam. Po całej dobie bez snu stwierdziłam, że już nie dam rady pójść na różaniec, bo prawdopodobnie zasnę tam, więc ostatecznie sama poszłam do babci mieszkania spać. Nie wiem dlaczego, ale naszły mnie wtedy refleksyjne myśli... Może dlatego, że byłam w obcym jednak dla siebie miejscu... Jednak babcia miała w miarę dopieszczone mieszkanie, swoje zwyczaje, np. pstryczek przy telewizorze, żeby to światełko czuwania się nie świeciło, a to wszystko wyglądało nadal tak, jakby babcia wyszła tylko na chwilę i zaraz wróci... Ja nie umiem tego dobrze wytłumaczyć, ale na szczęście mieliśmy genialną poetkę, Wisławę Szymborską, która to umiała ubrać w słowa:

Kot w pustym mieszkaniu

Umrzeć – tego nie robi się kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś się tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf się zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
I żadnych skoków pisków na początek.


Jednak żeby nie było tak smutno, to opowiem pewną przygodę, która spotkała moją siostrę. Zaraz po przyjeździe poszliśmy do ciotki i kiedy szykowała nam jedzenie, jednocześnie rozmawiając z nami, a że ma małą kuchnię, to siostra oparła się o parapet. A kiedy się w końcu oderwała od niego, to zwaliła doniczkę, jednak kaktusowi nic się nie stało, bo wbił jej się w tyłek! (*^O^*)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz